Twórczo¶æ zespo³u Szpadel
A wiêc Szpadel to nazwa zespo³u moich znajomych. Zespó³ sk³ada
siê z (w kolejno¶ci alfabetycznej): Hanki, Micha³a, Mi³osza i Piotrka.
Mo¿e kiedy¶ napiszê co¶ o nich wiêcej, na razie starczy.
Fotografie
Kiedy wreszcie nastanie nasz czas
Z³ote jesienie bêd± nasze
Bêdziemy mogli liczyæ suche li¶cie
Zbieraæ kasztany a¿ do zmroku
Zawsze chcia³e¶ wyjechaæ drog±
Tam gdzie tylko niebo i kurz
Patrzeæ jak w bezkresnym szafirze
¯egluj± stada ptaków...
Jesieñ
Kiedy ogl±dam li¶cie
Po¿ó³k³e od smutku
Kiedy jesienny deszcz
£zami puka mi w okno
Samotne parasole
Przemykaj± przez ¶wiat
Moja ulica tonie we ³zach
Oddychasz tak spokojnie
Jest noc, od dawna ju¿ ¶pisz
U¶miechasz siê przez sen
O czym marzysz, o czym ¶nisz
Samotne cienie
Przemykaj± przez ¶wiat
Moja ulica tonie w snach
Trochê nad
Nie muszê widzieæ nic
A i tak wszystko wiem
Czego trzeba abym czu³a siê
Bezpieczna
Jakby ocean bez dna
Spokojny jak dziecko we ¶nie
Unosi³ mnie
Zamykam oczy
Ref.
Kiedy czujê, ¿e latam
Nic nie liczy siê
Powieki mam z ¿elaza
Rêce jak skrzyd³a dwa
A wtedy jestem ptakiem
Rzek±, niebem, ziemi±
Je¿eli kiedy¶ zechcê
Wrócê tu...
Tysi±c czyli piêæ
Twarz± w twarz
G³ow± w mur
Oko w oko
Na szyjê sznur
D³oni± w d³oñ
Piê¶ci± w nos
S³owa w serce
A nó¿ w plecy
Ref.
Tak dla hecy
Zjadam Ciê
Dla zabawy
Sprzedam Ciê
D³oni± w stó³
Oczy w s³up
Twarz± w piach
Na razmieniu dusza
Gdy przyjdziesz
Zawieszony w ¿yciu jak mydlana bañka
Rozci±gniêty miêdzy prawd± a niewiedz±
Ogl±daj±c wschód ksiê¿yca o poranku
Siedzê w cieniu zielonego sadu
Ref.
Codzieñ rano z drzewa zapomnienia owoc jem
Potem do obiadu gram ze ¶mierci± w szachy
Nios±c ch³odne krople z morza, które ¿yje za ogrodem
Pod b³êkitem nieba samotnie stojê
Po¶ród traw ugiêtych pod ciê¿arem wspomnieñ
Spacerujê po dywanie z kwiatów w cieniu drzew
Dojrzewam w sobie
Jadowity owoc
Zapomnij wszystkie takie chwile
Co jak zieleñ w sercu rosn±
Pamiêtaj tylko krótkie s³owa
I niewypowiedziany wstyd
A wszystkie zasadzone kwiaty
Niech urzy¼niaj± Twoj± ziemiê
Zanim wydadz± pierwszy owoc
I niech na zawsze zrzuc± li¶cie
Darowa³e¶ tylko to
Od czego piek± ka¿de oczy
Dzisiaj oddajê Ci to wszystko
Nie zostawiê nic
S³oñce
Znalaz³am smutek
Na krawêdzi mego wieczornego snu
A teraz strach otworzyæ oczy
Bo na suficie czeka dzieñ
Le¿ê inie otwieram oczu
Mo¿e na chwilê jeszcze sen
Doda mi skrzyde³, poprowadzi
Nad ksiê¿ycow± przepa¶æ
Ref.
Ju¿ lepiej zabiæ ranne s³oñce
Niech zniknie z lustra smutna twarz
Ju¿ lepiej zabiæ ranne s³oñce
Za du¿ó ³ez w mojej g³owie
Za du¿o ju¿ straconych lat
Za du¿o wylanych ³ez
Za du¿o...
Za p³otem
Za p³otem gdzie jest zawsze cisza
Choæ i zwierz±t jest tam w brud
Siedzimy razem my i oni
Których od dawna nie ma tu
Wszystko zosta³o gdzie¶ daleko
Miasta, ulice, ¶wiat³a aut
B³yszcz±ce domy a¿ do nieba
I t³umy wszystkich obcych nam
Ref.
To co dla innych nieodzowne
Nam wcale niepotrzebne ju¿
Na nic nam ta niby-rado¶æ
Wystarcza nam co mamy tu
A wszyscy, którzy chcieliby¶my
¿eby nam dali spokój dzi¶, ¶wiêty spokój
Niech siedz± sobie w swych mieszkaniach
Pod gêstym i gor±cym niebem
I tylko wtedy przyjdzie siê zbudziæ
I zetrzeæ z powiek ciê¿ki sen
Miejmy w sobie na tyle si³y
¯eby móc prze¿yæ kolejny dzieñ
Fir
Ten pokój ma tylko jedne drzwi
A wyj¶cia strzeg± demony
Unosz± siê nisko nad pod³og±
Wieczorem mno¿± siê
Z ma³ej pó³eczki pod sufitem
Siêgam czasami po ¶wiecê
¯eby siê schowaæ w jej po¶wiacie
Gdy zapada zmrok
Czêsto zjadaj± siê nawzajem
Warcz±c jak wilcze stado
Wtedy schodzê w dó³ na szafê
I plujê im na ³by
A kiedy zaczn± swj ¶wiêty taniec
Rozsadza mi uszy ich pisk
Jakby tysi±ce ciê¿kich poci±gów
Zatrzymywa³o siê
Powrót